“Olchowiec Łemków utracony” to historia łemkowszczyzny opisana z perspektywy jednego człowieka i jednej miejscowości. Mikołaj Gabło z Olchowca był długo namawiany do spisania swojej historii. Książka miała mieć swoja premierę podczas jubileuszowego, 30. Kermeszu w Olchowcu. Jednak wydarzenie nie odbyło się z powodu epidemii.
Tradycja łemkowska zanika, coraz mniej osób posługuje się językiem i kultywuje tradycje. W spisie powszechnym w 2002 roku narodowość łemkowską zadeklarowało zaledwie 6 tysięcy osób w całej Polsce. W kolejnym spisie ta liczba wzrosła do około 10 tysięcy. To niewiele w porównaniu do wspominanej przez Mikołaja Gabło liczby 140 tysięcy wysiedlonych z Łemkowszczyzny po wojnie. Jego książka to historia miejscowości i jej mieszkańców, ale też historia przemian jakie zachodziły w ostatnich dziesięcioleciach, w tym zanikanie łemkowskiej kultury. Mikołaj Gabło z żalem wspomina coraz bardziej zanikające tradycje łemkowskie. Dzieje się tak pomimo powstania licznych zespołów nawiązujących do łemkowskiej kultury i folkloru. – To jest tylko “od święta” – mówi Mikołaj Gabło.
Mikołaj Gabło urodził się w 1940 roku. Jego pierwsze lata życia związane są z tragicznymi wydarzeniami II Wojny Światowej. W jego pamięci zapisali się niemieccy żołnierze przyjeżdżający po kontyngent – Pamiętam to jak dzisiaj, strasznie się ich bałem – wspomina autor. Traumatycznym wydarzeniem była bitwa o Przełęcz Dukielską. Wspominał, że Sowieci silnie agitowali by przenosić się na Ukrainę. – W Olchowcu zostało zaledwie 12 łemkowskich rodzin. Największe piętno wywarła jednak “Akcja Wisła”. – Ludzie myśleli, że wszystko co najgorsze jest już skończone, że jest po wojnie i będzie spokój. Nam zabrali konia, więc musieliśmy motykami, łopatami ryć ziemię, żeby posadzić ziemniaki i warzywa. Sąsiad wrócił z robót przymusowych w Niemczech, u nas mieszkał, bo jego dom rozebrali. Było trudno, ale pomagaliśmy sobie. Wydawało się, że będzie w porządku… ale spokoju nie dawały pogłoski, że będzie “wyganianie” – wspomina Mikołaj Gabło.
I stało się, przyjechały furmanki i całe rodziny były wysiedlane. – Nas jakoś zostawili, myślę, że dzięki temu, że u nas nieraz żołnierze się chronili gdy lało i burzyło. Matka nieraz mleka im dawała, albo herbatę. Dowódca z Huty Polańskiej dobrze nas znał, myślę, że to on się przysłużył, że te kilka rodzin zostało – wspomina pan Mikołaj.
Milicja i tak nie dawała nam spokoju, nie było wolno nawet rozmawiać po łemkowsku. Jednego dnia wyłapali 12 chłopów tu w Olchowcu. Złapany został też mój ojciec gdy wracał z Krosna. Dołączyli go do kolumny aresztantów, a było to szmat chłopa z wielu miejscowości. Wywieźli ich jako podejrzanych o “współpracę z UPA” – mówi Mikołaj Gabło. Jego ojciec był najpierw przesłuchiwany w Krośnie, później w Rzeszowie, a na koniec, na kilka miesięcy wywieziony do obozu w Jaworznie, gdzie przebywał w strasznych warunkach i stosowano brutalne metody przesłuchań. Jeden ze śledczych miał tam jednak powiedzieć do swojego kolegi: “Patrz, mieli nam przysłać banderowców, a zaś przysłali niewinnych ludzi”.
Nie wszyscy wrócili z tego więzienia. Zwolnieni byli wyczerpani fizycznie i psychicznie. – Ojciec wrócił 8 lutego na łemkowskie Święta. Potknął się w progu, nogę miał przetrąconą, długo się to goiło, ważył ledwie 42 kg – wspomina pan Mikołaj – Ci, którzy wrócili nie chcieli opowiadać co tam się działo, bo się bali, kazano im podpisać, że nie zdradzą tajemnicy jak było w obozie – dodaje.

“Akcja Wisła”, trwające latami represje, utożsamianie z Ukraińcami i posądzanie o współpracę z UPA wywarło ogromne piętno na kulturze łemkowskiej. Przesiedleni na zieme zachodnie byli rozpraszani, nie mogli tworzyć zwartych społeczności. Tym, którzy pozostali zabraniano obchodzenia łemkowskich świat, a cerkiew w Olchowcu popadła w ruinę. Spotykające Łemków szykany przyspieszyły asymilację, kolejne pokolenia wstydziły się swojego pochodzenia. Trwało to dziesięciolecia, nawet jeżeli nie było zadekretowane i nawet jeśli nie wszyscy źle się odnosili do łemkowskiej mniejszości. Mikołaj Gabło chętnie wspomina te pozytywne przykłady.
Do lat 70-tych w Olchowcu żyli sami Łemkowie. Był jeden Polak, który ożenił się z Łemkinią, ale bardzo dobrze z nami współpracował, zawsze był pomocny, nigdy nie odmawiał – wspomina Mikołaj Gabło.
W późniejszych latach asymilacja Łemków coraz bardziej postępowała. młodzi często wyjeżdżali za lepszym życiem, a w okolicy pojawiali się polscy osadnicy.
Obecna moda na “folk” sprzyja powrotom do dawnej kultury mieszkańców Beskidu Niskiego, Mikołaj Gabło widzi jednak, że jest to bardzo powierzchowne.
Od 30 lat w Olchowcu odbywał się Kermesz Łemkowski. Zawsze był to czas powrotu do tradycji, strojów i mowy łemkowskiej. Występowały liczne zespoły folklorystyczne. W tym roku Kermeszowi miała towarzyszyć promocja książki “Olchowiec Łemków utracony”. Niestety epidemia pokrzyżowała plany.
Pasjonauci