Spacerując po malowniczej Dukli można odnieść wrażenie, że wędruje się po kartach historii, po jej warstwach: pałac i jego losy, żydowscy mieszkańcy, Łemkowie przybywający na odbywający się regularnie targ, kultura wiejska, pieśni, opowieści, mniejsze i większe lokalne wydarzenia – wszystko to tu jest. Trzeba tylko wiedzieć jak i gdzie szukać. Jacek Koszczan, prezes Stowarzyszenia Sztetl Dukla, podjął się nie lada wyzwania. Tworzy archiwum miasta i właśnie skończył pisać książkę opartą na doniesieniach prasowych z lat 1800 – 1939.
Wstaję rano, szósta, siódma. Kawa, śniadanie i do pracy. Żona do swojej, ja do swojej. Piszę tak do dwunastej, ale zauważyłem, że nogi mi puchną od siedzenia, więc potem zakładam plecak i ruszam na obchód miasta. Jak wrócę, to piszę jeszcze do obiadu, a potem to różnie. Jak się dobrze pisze, to można tak i do wieczora, ale jak nie idzie, to nie warto na siłę. Nic z tego nie będzie.
Inne życie
Jacek Koszczan prowadził kiedyś całkiem inne życie. Pracował w Straży Granicznej. Przez ponad rok ochraniał też polską ambasadę w Mińsku na Białorusi. – W tej pracy emerytura przychodzi szybko, coś trzeba robić – mówi wyciągając z półki kolejne tomy książek poświęconych tematyce żydowskiej. Tak się zaczęła historia Stowarzyszenia Sztetl Dukla, które założył i prowadzi od 2011 do dziś. Działa jako lider dialogu. W 2016 roku przyznano mu prestiżową nagrodę POLIN.
– Dziś już nie tylko żydowscy mieszkańcy Dukli mnie interesują – mówi – ale także Polacy. Zbieram wszystko, co się da: pocztówki, wyimki z prasy, książki, wspomnienia. Mam tego bardzo dużo, ale informacje są rozporoszone. Stąd pomysł na archiwum, na zebranie i uporządkowanie tych materiałów – dodaje.
Gra w historię
– Dzwonią do mnie czasem ze Stanów ludzie, którzy szukają korzeni. Na przykład ostatnio: że ktoś się tu urodził w 1915 roku, a potem zaginął po nim ślad. Czasem wiem, że gdzieś mam jakąś wzmiankę, albo widziałem to nazwisko w dokumentach, tylko muszę przekopać się przez wszystkie zgromadzone materiały. Jak już nadam im porządek, ta praca będzie prostsza. O wiele łatwiej będzie mi znaleźć informację, której potrzebuję.
Nie wszystko da się jednak odnaleźć. Wiadomo, że w 1915 roku Dukla była ewakuowana, statystyki prowadzono chaotycznie, a w mieście i okolicy trwały intensywne walki. – Niestety, pewnie po poszukiwanym człowieku nie został żaden ślad – konstatuje Jacek Koszczan – Zresztą, nigdy nie wiadomo – dodaje. – Czasem, po latach, trafia się na trop. I to jest właśnie w tym fascynujące, to są wielkie historyczne puzzle. Ja szukam tych rozsypanych kawałków i próbuję ułożyć to wszystko w całość.
Strych na Cergowej
Kiedyś, podczas nagrywania wywiadów ze świadkami historii, dukielski archiwista trafił do pani Anny Welzer. Usłyszał gorzką historię o ukrywanych na strychu podczas II Wojny Światowej dwóch mężczyzn żydowskiego pochodzenia. – Nie mogę tego ojcu wybaczyć, że tak naraził rodzinę – mówiła wówczas pani Anna, która w tamtym czasie, jako kilkunastoletnia dziewczynka została sierotą. Ojciec zginął rażony odłamkiem, kiedy przeprowadzał ukrywanych w bezpieczniejsze miejsce, a niedługo potem umarła chora na serce matka. W dorosłej kobiecie przez lata drzemał żal małego, opuszczonego dziecka. Nie minął jednak rok, kiedy w Dukli pojawiła się rodzina z Izraela poszukująca swoich przodków. Dwóch z nich miało być ukrywanych w jednym z domów na terenie gminy. Tak to już w Dukli jest, że kiedy ktoś poszukuje lokalnych historii, czy swoich korzeni, musi trafić do Jacka Koszczana. Tak się stało i tym razem. Po krótkiej rozmowie udało się połączyć fakty. Koszczan zaprowadził państwa Guzików do domu Anny Welzer. – To była wielka radość, jakby spotkała się rodzina – pokazuje zdjęcia z tego czasu. Opowieść pani Anny się zmieniła. Gorycz ustąpiła miejsca radości, że ofiara rodziny nie poszła na marne. Niedługo potem, dzięki staraniom Jacka Koszczana, do Dukli przyjechała Anna Azari, ambasador Izraela, by osobiście wręczyć nagrody Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata min. pani Annie Welzer.
Dukielska Odyseja
– Zbieram te wszystkie informacje i przyglądam się temu, co się stało z tym miastem. Niegdyś ważne centrum handlowe i kulturalne, dziś chyli się ku upadkowi – mówi archiwista. Bardzo wcześnie z Dukli odpłynęły elity. Istniał oczywiście pałac, z teatrem dworskim, odwiedzanym przez artystów, polityków, intelektualistów, ale to środowisko żyło własnym życiem. Dla miasta ważni byli urzędnicy. Przysyłano ich tu do pracy. Niektórzy nie wiązali się z lokalną społecznością, odbywali służbę i wyjeżdżali. – Zdarzali się i zapaleńcy, jak chirurg, dr Horak, który prowadził w Dukli teatr ludowy. Ale potem i oni zmieniali placówkę, a w Dukli znów zostawała dziura, znowu nic się nie działo.
Miasteczko ominęła też kolej żelazna. W trakcie podejmowania decyzji co do kierunku budowy linii łączącej Galicję z Węgrami, przeważyły interesy węgierskich arystokratów i opinie wojskowych, a w trakcie budowy kolei transwersalnej, potrzeby i koalicje poszczególnych miast – tłumaczy Jacek Koszczan. Podobno nie brakowało też przeszkód natury etnograficznej. Ludzie podobno jej się bali. Gadano, że kury przestaną się nieść – uśmiecha się twórca dukielskiego archiwum – to takie ludowe opowieści, ale napisz, jak chcesz – dodaje. Być może w rzeczywistości sprawa rozbiła się o pieniądze. – Wiele nas tu ominęło z powodu pieniędzy, złych, czy nieprzemyślanych inwestycji. Przecież powinniśmy tu być potentatami naftowymi, a i z tego nic nie wyszło – mówi. Niegdyś przyjeżdżali tu inżynierowie z Kanady uczyć się wydobywać ropę. To w tych okolicach budowano nowy, nowoczesny świat. – Niestety, w wielu przypadkach nie udawało się w pełni wykorzystać inwestycji. Wydobywano ropę, ale pojawiały się problemy z transportem i tak gdzieś pierzchał cały finansowy potencjał. Zostały tylko marzenia – podsumowuje dukielski archiwista.
Historie nieoczywiste
Jak w każdym mieście, tak i w Dukli, zdarzają się i trudne historie. To zawsze dylemat, co z nimi robić? – Wszystko co wiemy o mrocznych postaciach z dukielskiej historii to urywki wspomnień. Trzeba mieć do nich dystans. Są wyrywkowe, niepełne, często spisywane na zasadzie pewnej sztancy, jako protokoły z przesłuchań – tłumaczy Jacek Koszczan. – Żeby ujawnić te historie, muszę wiedzieć, że źródło jest wiarygodne i znać zakończenie, tak, by te urywki znalazły się w kontekście, żebyśmy poznali całość historii, a nie tylko fragment, który może zostać opacznie zrozumiany.
Niedawno Jacek Koszczan ukończył pracę nad książką „Kalendarium zdarzeń różnych z Dukli i okolic, znalezionych w polskojęzycznej prasie codziennej i innych dokumentach z lat 1800 – 1939”. Żona, Joanna, uważnie zczytuje tekst, robi redakcję i korektę. Całość liczy ponad 1000 stron, ale to przecież zaledwie fragment historii. – Tworzę też archiwum – mówi Jacek Koszczan i dodaje – nie, chyba nie myślę o jakichś przyszłych pokoleniach, to zbyt górnolotne, chociaż… szkoda, że dukielska młodzież nie interesuje się tym wcale. W każdym razie, kiedy archiwum będzie gotowe, zawsze będzie można znaleźć potrzebne informacje. Dla mnie to duża wygoda, a czy się komuś przyda? Czas pokaże.
Joanna Sarnecka